Historie osobiste

Źle znosiłam krytykę. Efekt? Wszyscy chodzili wokół mnie na palcach. Niestety, słabo się to skończyło

Źle znosiłam krytykę. Efekt? Wszyscy chodzili wokół mnie na palcach. Niestety, słabo się to skończyło
Fot. Getty Images

Niektórzy z nas źle znoszą krytykę. Zarówno w pracy jak i w domu. Nasi bliscy i pracownicy zaczynają z czasem owijać trudne informacje w bawełnę, chwalić rzeczy do poprawy. Po prostu nikt nie chce się narażać. Miło? Tylko pozornie, bo to prowadzi na manowce. Wszystkich, ale szczególnie nas.

Od wielu miesięcy przygotowywałam z moimi pracownikami pewien ważny projekt. Szło nam bardzo dobrze, właściwie nie pojawiały się żadne przeszkody. Co prawda z tyłu głowy odzywał się nieśmiało głos, że powinnam mieć jakąś alternatywę, jakiś plan B, ale zamiast zaufać własnej intuicji dałam się uwieść zapewnieniom moich podwładnych, że mój pomysł jest świetny, wręcz wizjonerski, jak zresztą wszystkie moje pomysły. Po co mieliby kłamać? Żeby mi się przypodobać. Albo zwyczajnie nie chcieli zostawać po godzinach, by przygotowywać drugi projekt.

Pragnęłam pochlebstw, niestety

Niestety, takie, pozornie drobne, kłamstwa szkodzą. Niestety mój lęk przed porażką i odrzuceniem lubił sycić się słodką nieprawdą.

– Będzie kolejna nagroda! – piała jedna z pracownic, kiedy kończyłam przygotowywać prezentację na konferencję.

Słyszałam fałsz w jej pochlebstwach, ale łykałam je i uśmiechałam się, prosząc o więcej. Tak bardzo nie chciałam konfrontować się z rzeczywistością. Marzyłam, by było już po wszystkim. Jakoś to będzie, łudziłam się. Może bez braw i zachwytów, ale szefostwo zaakceptuje projekt, a ja będę mogła ogłosić kolejny sukces. Przemknęło mi przez myśl, że ja również kłamię, i to w najgorszy możliwy sposób, bo oszukując samą siebie. I… szybko przegoniłam tę myśl.

A kilka dni później kładłam w kadrach prośbę o urlop. Długi, uwzględniający zaległy urlop z zeszłego roku; tym razem nie będzie ekwiwalentu za niewykorzystywane wolne dni. Jak mnie zwolnią, trudno. Pieniędzy mi nie brakowało. Za to cierpiałam na brak luzu, dystansu, szczerości. Pewnie nie ja jedna wolę życie w iluzji. Mijanie się z nieprzyjemną prawdą jest o wiele prostsze. Dzień prezentacji projektu zweryfikował tę taktykę.

 

Spódnica prawdę ci powie...

Pierwszy akt dramatu rozegrał się już w domu, gdy próbowałam zapiąć suwak ołówkowej spódnicy. Miałam ją na sobie zaledwie pół roku wcześniej i leżała jak ulał.

– A mówiłeś, że wcale nie przytyłam! – krzyknęłam do męża, na którym moje zdenerwowanie nie robiło żadnego wrażenia.

Mogłam sama to sprawdzić, wchodząc na wagę. Ale tego nie zrobiłam, ani razu, od kiedy zrezygnowałam z siłowni, wmawiając sobie, że z powodu projektu nie mam czasu na ćwiczenia. Zamiast wypocić stres, zajadałam go. Efekty przyszły szybciej, niż mogłam się spodziewać. Karol był wysportowany, regularnie jeździł na rowerze i pływał na basenie. Jak mógł nie zauważyć, że tyję? Oczywiście, że zauważył, ale mówił to, co chciałam usłyszeć. Tym razem było tak samo.

– Bo nie przytyłaś, nie panikuj – odparł, wzruszając ramionami. – Załóż coś innego i po krzyku.

– Mam dość – burknęłam do swojego odbicia w lustrze.

– O co ci chodzi? – Mąż wreszcie spojrzał na mnie uważnie.

– O wszystko! – rozpłakałam się – O te obrzydliwe kłamstwa, że jestem świetna, piękna, zgrabna, najlepsza. Nie jestem, rozumiesz?

Nie odpowiedział.

 

Bolesna prawda czy słodki fałsz?

Wyjęłam z szafy popielato-czarną tunikę. Nie przepadałam za nią, choć materiał był świetny, a krój maskował figurę, bez wrażenia workowatości. Po prostu wydawało mi się, że jestem za młoda na takie stroje. Dopiłam kawę, tęsknym wzrokiem spoglądając na talerzyk z rogalikiem. Gdyby Karol był dla mnie surowszy, to prędzej wzięłabym się za siebie. Wyszłam z domu w kiepskim nastroju, a potem było tylko gorzej…

Prezentacja wypadła słabo i dobrze o tym wiedziałam. Powinnam mieć jakiegoś asa w rękawie, choć zarys innej propozycji, ale dałam się omamić złotoustym kłamcom.

– Niestety, musimy odrzucić projekt. Chyba pani rozumie? No chyba że ma pani coś w zanadrzu…

Pokręciłam głowę. Nie miałam.

Prezes poluzował kołnierzyk i rzucił mi wyraźnie rozczarowane spojrzenie. Nie osłodził go żadnym miłym kłamstwem, dzięki któremu po powrocie niemal z czystym sumieniem powiedziałabym Karolowi, że konieczne są poprawki, ale ogólnie wypadłam nieźle. Niech się nie martwi, niech nadal myśli, że ma u swego boku kobietę sukcesu. Uśmiechnie się z dumą, a mnie mój mózg zaleje fala endorfin.

Nic tego. Oszukiwanie samej siebie ma swoje granice. Pozwalałam, by osnuwała mnie sieć kłamstw, niedomówień i eufemizmów, aż wreszcie wpadłam we własne sidła.

 

Krytyka, której nie chciałam

Po tamtej sytuacji postanowiłam coś zmienić. Z pozoru drobne i nieszkodliwe kłamstwa niszczyły mi życie, więc koniec z nimi. Powiedziałam Karolowi, że popełniłam kardynalny błąd w założeniach, co wpłynęło negatywnie na cały projekt. Tak po prostu, bez owijania w bawełnę przyznałam się do porażki. Po raz pierwszy od bardzo dawna.

– To było do przewidzenia – skomentował, łamiąc mi serce.

– Więc czemu mnie nie ostrzegłeś?!

– Bo źle znosisz krytykę – odparł.

Słowa protestu zamarły mi na ustach. Miał rację, ale drugiej strony nie pragnęłam krytyki, na pewno nie od niego, tylko prawdy. Wierzę, że można ją przekazać we właściwy sposób. Taki, który nie rani i nie podkopuje poczucia własnej wartości. A jeśli dzięki temu przestanę wzbraniać się przed każdą porażką, nadejdzie czas na prawdziwy sukces. Niezależny od cudzych pochlebstw i pochwał z litości.

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również