Emocje, których nie rozumiemy, mogą wywołać biegunki, bóle głowy, duszności, wrzody żołądka a nawet niedokrwienną chorobę serca. Jak temu zapobiec? – pytamy psychosomatyka i psychiatrę dr Mariusza Furgała.
Czy kiedy przed ważnym spotkaniem boli mnie brzuch, to mam zaburzenie psychosomatyczne?
Nie, to tylko reakcja psychofizjologiczna. Każdy stan emocjonalny rozgrywa się na poziomie umysłu i na poziomie fizjologii. Można to nazwać incydentem psychosomatycznym, ale nie zaburzeniem, bo nie dowodzi nieprawidłowości. Wiele osób reaguje w ten sposób na stres, to mieści się w normie.
Czym w takim razie są zaburzenia psychosomatyczne?
Nieprawidłowość zaczyna się wtedy, gdy przeżywa pani stres, lęk, wewnętrzny konflikt, ale ich pani nie rozpoznaje, nie identyfikuje na poziomie emocjonalnym. Źle się pani czuje fizycznie, boli panią brzuch, ale nie wiąże pani tego z emocjami - uważa pani, że ma kłopoty z trawieniem. Błędna interpretacja powoduje, że problem narasta, zaburzenia się rozwijają.
Czyli dolegliwość staje się zaburzeniem, kiedy nie zdaję sobie sprawy z jej przyczyn? Można powiedzieć, że rozwija się w ukryciu, bo nie zajmuję się swoimi emocjami?
Tak, bo przecież kiedy mamy trudną sytuację w domu czy zdajemy ważny egzamin, większość z nas zdaje sobie sprawę, że biegunka czy fatalne samopoczucie jest skutkiem niepokoju i stresu. Wiemy, że potrzebujemy się wygadać, uspokoić, odprężyć. I incydent psychosomatyczny mija.
Są ludzie, którzy żyją w permanentnym napięciu, ale leczą się z powodu bólów głowy, kołatania serca i podwyższonego ciśnienia krwi. Identyfikują tylko fizyczne objawy. Przyczyną może być ciągła presja w pracy albo życie w lęku przed odrzuceniem, ale człowiek myśli: jestem na coś chory, musze iść do lekarza, może to zawał.
Moja znajoma miała powtarzające się ataki duszności w nocy. Można przypuszczać, że to było zaburzenie psychosomatyczne?
Prawdopodobnie przeżywała napady lęku. Odczucie duszności to bardzo typowy objaw: bojąc się człowiek zaczyna szybciej oddychać, wzmożone oddychanie powoduje zmianę odczynu PH krwi, a to z kolei powoduje objawy duszności, które jeszcze nasilają lęk.
Poszła do lekarza pierwszego kontaktu, zrobiła badania, nic nie wykazały.
To bardzo typowe w zaburzeniach psychosomatycznych. Lekarz podaje dobrą wiadomość: wszystko jest w porządku. Ale pacjent jest zakłopotany, ponieważ źle się czuje. Nalega na dalsze badania, skierowania do innych specjalistów. Pacjenci psychosomatyczni mogą mieć objawy związane z pęcherzem, wzdęcia, drętwienia, duszności, nudności, bóle głowy. Będą ich prowadziły do lekarzy różnych specjalności. Pamiętam historię mężczyzny z zawrotami głowy, który leczył się neurologicznie, a potem laryngologicznie latami, bez efektu. W wielu zaburzeniach psychosomatycznych poprawę przynosi dopiero psychoterapia.
Spotkałam się z taką definicją zaburzeń psychosomatycznych: objawy medycznie niewytłumaczalne. To trafne?
Tylko częściowo. To prawda, że istnieją zaburzenia w których występują tylko objawy. Czasem wyglądają na bardzo poważne: pamiętam pacjentkę hospitalizowaną w klinice neurologicznej, miała objawy uszkodzenia układu nerwowego, spadek siły mięśni w lewej części ciała. Skierowano ją do mnie na konsultację z powodu bardzo subtelnego symptomu, który w psychosomatyce nazywamy „piękna obojętność” (la belle indifférence). Ta pani ignorowała swoją osłabioną kończynę, chodziła z nią do pracy, a nawet jeździła na nartach, przewracając się, wstając i jadąc dalej. Jeśli człowiek ma podejrzenie udaru, nie wystawia się na takie trudności. Piękna obojętność jest charakterystyczna dla konwersji – czyli takiego rodzaju zaburzeń psychosomatycznych, gdy napięcie psychiczne zostaje przetworzone na objaw fizyczny. Tak było u tej pacjentki.
Istnieje również grupa zaburzeń psychosomatycznych, w których objawy prowadzą do poważnych schorzeń. Przykładem może choroba niedokrwienna serca - na jej przebieg wpływa zarówno poziom cholesterolu, palenie papierosów jak i przewlekły trudny stan emocjonalny.
Inny przykład to choroba wrzodowa. W silnym stresie w ciągu kilku godzin potrafią powstać nadżerki w dwunastnicy. Potrafią się także szybko wygoić, gdy kryzys mija. Chyba że w ten dynamiczny proces wmiesza się bakteria helicobacter pylori, która utrudnia gojenie się błony śluzowej żołądka. W latach 90. XX wieku, kiedy ją odkryto, sądzono nawet, że to wyłącznie ona odpowiada za powstawanie wrzodów. Ale to nieprawda. To bakteria bardzo rozpowszechniona, 80 proc. z nas nosi ją w organizmie, a na wrzody choruje mniej niż 10 proc. Przyczyną jest stres.
Ale w jaki sposób stres doprowadza do takich następstw?
Są dwie ścieżki pomiędzy stanem psychicznym a fizycznym. Pierwsza prowadzi przez autonomiczny układ nerwowy, pobudzając go w stresie i lęku bez naszej woli i wywołując wiele nieprzyjemnych objawów, o których mówiliśmy – od biegunek po kołatanie serca i wzrost ciśnienia krwi. Druga to szlaki hormonalne. Na przykład stres powoduje zwiększenie wydzielania kortyzolu, który między innymi pogarsza funkcjonowanie śluzówki żołądka. To dlatego bardzo szybko mogą wytworzyć się nadżerki, a z nich wrzody.
Czytałam, że szczególnie narażeni na zaburzenia psychosomatyczne są perfekcjoniści, osoby wysoko wrażliwe oraz z wysokim IQ. Prawda?
To jest tak, że każdy z nas rodzi się całkowicie psychosomatyczny. Dziecko nie może nazywać emocji, wszystko przeżywa fizjologicznie. W toku dorastania uczy się rozpoznawania emocji od swoich bliskich: mama przytula wierzgającego malucha: no, nie złość się już. Albo: czemu jesteś taki smutny? Ale czasem ten proces jest zakłócony: opiekun jest chory, nieobecny lub sam ma problem z rozpoznawaniem stanów emocjonalnych. Wtedy dziecko może się wspaniale rozwijać intelektualnie, ale swoich uczuć nie rozpoznaje, więc i nie rozumie. I będzie bardziej narażone na przeżywanie stanów psychosomatycznych. Do tej grupy rzeczywiście często należą perfekcjoniści, czyli ludzie o osobowości obsesyjno-kompulsywnej, ponieważ zazwyczaj są dziećmi rodziców niedostępnych emocjonalnie. Tacy opiekunowie nie uspokajają dzieci, nie regulują ich emocji – nie kołyszą, gdy są pobudzone, nie zagadują, gdy są apatyczne. Wtedy dzieci przestają szukać ukojenia u rodziców, znajdują je same: układają równo zabawki, sprzątają pokój, porządkują półki. I to im zostaje w dorosłości. Porządkują, kontrolują, dopinają, ale w świecie emocji błądzą po omacku. Natomiast osoby wysoko wrażliwe to inna sprawa. Intensywniej reagują na bodźce, mogą przeżywać sporo incydentów psychosomatycznych. Ale niekoniecznie powstaną z nich zaburzenia, bo mogą się znakomicie orientować w emocjach.
A co z inteligencją? Mówi się o niektórych, że przeżywają życie w głowie, a nie rozumieją emocji.
Tu również chodzi o nabytą w dzieciństwie umiejętność samouspokajania się, ale za pomocą mechanizmu racjonalizacji, tłumaczenia sobie, pocieszania się aktywnością logiczno-umysłową. Wydaje się, że sprzyja temu wyższy iloraz inteligencji. Gdy chcę być spokojniejszy, to analizuję, rozumuję, szukam rozwiązań. Polegam na intelekcie, ale emocji nie rozpoznaję.
Zaburzeniom psychosomatycznym sprzyja także osobowość typu A – to taki typ wojownika-organizatora, który łatwo podporządkowuje sobie innych ludzi i stara się osiągnąć wysoką pozycję. Jego organizm jest po prostu stale na wojnie. Rywalizuje, targają nim silne emocje, ale zewnętrznie zachowuje się poprawnie. Na polu bitwy rzuciłby się do gardła, ale dziś mówi: tak, panie prezesie, będzie na jutro.
I płaci za to zaburzeniem?
Chorobą niedokrwienną serca, no bo w środku rośnie ciśnienie, domaga się ujścia w ruchu, w akcji, a nie w siedzeniu za biurkiem. Pobudzone serce nie ma gdzie przetłaczać krwi. Więc tylko szybko je, szybko chodzi, szybko pracuje i denerwuje go powolność innych. A w środku rozwija się choroba.
Czy w pandemii przybyło pacjentów psychosomatycznych?
Wzrosła ilość problemów psychicznych, a zaburzenia psychosomatyczne są ich częścią. Stany napięcia mogą przełożyć się na nerwice narządowe, na przykład zespół jelita drażliwego. To taka sytuacja, gdy jelito mocno reaguje na pobudzenie emocjonalne problemami z trawieniem, biegunkami. Możemy nie zdawać sobie sprawy z naszego stanu, ale jelito o tym wie i reaguje codziennie jak przed egzaminem, bo stale jesteśmy w stanie napięcia. Sam nie odnotowałem jednak zwiększenia liczby pacjentów. Mam ich stałą liczbę, bo w zaburzeniach psychosomatycznych psychoterapia trwa długo.
Jak długo?
Jeśli ktoś nie ma kontaktu ze swoimi emocjami, to potrzebny jest dodatkowy czas na jego nawiązanie. Proces orientowania się pacjenta, że on rzeczywiście się złości lub od lat przeżywa lęk, może trwać ponad pół roku. Bo to jest okres budowania w umyśle tego, co w nim nie powstało w rozwoju. Dopiero potem można rozpocząć „właściwą” psychoterapię. Ale niektórzy nie dowierzają, że psychoterapią można coś osiągnąć. Nieraz chcą się wycofać z leczenia zaraz po ustąpieniu objawów, a to dopiero połowa sukcesu.
Wolą mieć chorobę niż problem psychiczny?
Czasem wolą, bo z choroby można mieć pewne korzyści. Kiedyś nieżyjący już prof. Jerzy Aleksandrowicz (wybitny psychiatra) opowiadał o pacjentce, która przez wiele miesięcy leżała sparaliżowana w domu. Wreszcie trafiła pod skrzydła psychiatry. Postanowili leczyć ją technikami sugestywnymi – wykonać spektakularny zabieg, po którym pacjentka będzie przekonana, że jest zdrowa. Podłączyli jej nogi do bezpiecznego źródła prądu, urządzili teatr. A teraz może pani wstać – powiedział lekarz. I pacjentka wstała. Była osłabiona, miała zaniki mięśniowe, ale była zdrowa – po leczeniu, które nie miało prawa działać. Objaw zniknął. Po latach profesor opowiedział mi ciąg dalszy tej historii. Pacjentka była 19-letnią dziewczyną, która pochodziła ze wsi. Rodzice chcieli, by wyszła za mąż i została na gospodarstwie, a ona chciała wyjechać, uczyć się. Przeżywała silny wewnętrzny konflikt między swoim pragnieniem a wolą rodziców, którą respektowała. Kiedy dostała paraliżu, konflikt został zredukowany: nie było mowy ani o nauce, ani o pozostaniu na roli. To są wtórne korzyści z choroby. W jej wypadku wszystko skończyło się dobrze, bo mimo wyzdrowienia rodzina uznała ją za niezdolną do przejęcia gospodarstwa. Mogła się uczyć, problem zniknął.
Gdy moja znajoma z atakami duszności usłyszała: powinna pani iść do psychiatry, poczuła się nieswojo. Nie wiedziała, czy kardiolog posądza ją o hipochondrię czy zaburzenia psychiczne, ale obie sugestie ją uraziły. Długo trwało, nim poszła na psychoterapię.
Jest taki stary wojskowy dowcip: panie doktorze, ten symulant spod trójki nie żyje. Nawet jeśli ktoś ma hipochondrię, nie chroni go to przed chorobami. Dobrze by było, gdyby lekarz nie odprawiał pacjenta, tylko wskazywał mu psychologa czy psychiatrę jako dodatkowego specjalistę, dodając, że bez wglądu w emocje leczenie będzie niepełne. To powinna być współpraca.
Znam taki przypadek: 50-letnia kobieta leżała na gastroenterologii, chudła i wybrzydzała na jedzenie. Chciała jeść wyłącznie banany. Lekarze pomyśleli: może potrzebny jest psychiatra? Może ona ma jakąś formę anoreksji? Ale gdy przejrzałem jej dokumentację, okazało się, że wskutek zamieszania wokół trudnej pacjentki na oddziale przeoczono ważną informację. W poprzedniej klinice leczono ją w związku z podejrzeniem zatorów w płucach! Z pacjentką trudno się było dogadać właśnie z powodu mikrozatorów, a jadła banany, bo słyszała, że zmniejszają krzepliwość krwi.
To prawda, że jeśli mamy słaby kontakt z własnymi emocjami, dobrze nam zrobi mindfulness?
Mindfulness polega między innymi na obserwacji i rozpoznawaniu własnych emocji. W pewnym sensie robimy wówczas dla siebie to, co robili (lub powinni byli robić) nasi rodzice: odczytujemy stany emocjonalne, nazywamy je, identyfikujemy to, co pojawia się w myślach. Ta technika oswaja nas z ciałem, pozwala zrozumieć jego związek z umysłem, może pomóc redukować objawy psychosomatyczne. Lepiej zrobi nam tylko psychoterapia. Każda, bo niezależnie od podejścia, rozwija zdolność do refleksji nad własnym życiem emocjonalnym.
dr Mariusz Furgał – psychosomatyk, psychiatra, psychoterapeuta. Kieruje Zakładem Terapii Rodzin na UJ oraz Poradnią Terapii Kliniki Psychiatrii w Szpitalu Uniwersyteckim w Krakowie.