Historie osobiste

Pokochałam mężczyznę, ale nie czuję się związana z jego dziećmi. Rodzina patchworkowa to utopia

Pokochałam mężczyznę, ale nie czuję się związana z jego dziećmi. Rodzina patchworkowa to utopia
Zrezygnowałam z miłości, ponieważ nie widziałam się w roli macochy
Fot. Agencja 123rf

Mówi się, że dzieci są urocze i łatwo je kochać. W piosenkach słyszymy "wszystkie dzieci nasze są", i staramy się w to wierzyć. Czy jednak łatwo być macochą? To ważne pytanie, w obliczu tego, że z każdym rokiem powiększa się liczba rodzin patchworkowych i coraz więcej kobiet przyjmuje na siebie rolę zastępczej mamy. I nie każda potrafi się w tym odnaleźć.

Wojtek nie ukrywał, że jest mężczyzną z przeszłością. A dokładnie z byłą żoną i trojgiem dzieci. Na początku niewiele o tym myślałam. Pierwsze randki, fascynacja drugim człowiekiem, poznawanie się – to było dla mnie ważne.

Pokochałam mężczyznę z dziećmi

Wojciech ujął mnie delikatnością, taktem i umiarem. Po raz pierwszy spotkałam mężczyznę, który wszelkie problemy potrafił rozwiązywać na spokojnie, po dogłębnej analizie, bez nerwów, krzyków, urażonej dumy. Cudownie spędzaliśmy czas w tej krainie łagodności, póki nie postanowiliśmy zostać parą oficjalnie. Co oznaczało, że poznam jego dzieci. Nie miałam zastrzeżeń, to był kolejny etap, który należało przejść. Nie planowałam zostać matką, a Wojtek nie zamierzał mnie naciskać w tej materii. Wystarczała mu trójka dzieci, które już miał, czyli następny punkt, w którym dobraliśmy się idealnie.

Nie miałam czasu na macierzyństwo. Robiłam karierę w dziale prawnym w korporacji, co wiązało się z wyjazdami, delegacjami, nie widziałam tu miejsca dla noworodka czy kilkulatka. Cieszyłam się swoją niezależnością, wolnością, także finansową. Dzięki Wojtkowi dowiedziałam się, ile kosztuje wychowanie dziecka. Sporo.

Dzieci Wojciecha nie były już takie małe. Najstarsza córka miała jedenaście lat, najmłodsza siedem, pośrodku był dziewięcioletni syn. Wyobrażałam sobie, że z takimi młodymi osobami można już normalnie porozmawiać. Ominie mnie etap spacerów z wózkiem czy siedzenia w piaskownicy.

 

Przy małych dzieciach się nie odpoczywa

Postanowiliśmy wybrać się razem do ZOO i tam, na neutralnym gruncie, poznać się nawzajem i wstępnie polubić. Co ja wiedziałam o dzieciach? Nic. Miałam nieletnich kuzynów w rodzinie, ale nie zwykłam spędzać z nimi kilku godzin naraz…

Dzieci Wojtka, podekscytowane wyprawą do ZOO, z ojcem i jego narzeczona, nakarmione watą cukrową i żelkami, porozumiewały się krzykiem, biegając od jednego wybiegu do drugiego. Gdy odstawiliśmy je do domu, padłam na sofę, słuchając błogosławionej ciszy. Ta wspólna wyprawa do ZOO utwierdziła mnie w przekonaniu, że nie chcę mieć własnych dzieci. Widać nie każda kobieta ma instynkt macierzyński i dostateczne pokłady cierpliwości.

– Jeśli twoja była żona ma to codziennie… szanuję to. Jak dla mnie jest bohaterką… – szepnęłam, nie chcąc o decybel podnosić głosu.

Już wtedy przemknęła mi myśl, czy nie powinnam rozważyć rozstania. Trójka dzieci, z obecnych gdzieś tam, nagle stała się bardzo realna, namacalna i słyszalna, na co najwyraźniej nie byłam gotowa. Wojtek jakby wyczuł moje wahanie, bo swoje ojcowskie weekendy spędzał z dala ode mnie, dając mi przy okazji czas i przestrzeń na moje pasje. Stwierdziłam zatem, że damy radę, jedno czy drugie spotkanie od czasu do czasu wytrzymam.

 

Macocha na pełny etat

Faktyczny problem pojawił się, gdy zamieszkaliśmy razem. Dzieci zaczęły przyjeżdżać do nas, czyli do mojego mieszkania. Jeden pokój musieliśmy zaaranżować tylko dla nich. Wstawiliśmy piętrowe łóżko z wysuwanym z szufladami, materac na nóżkach dla najstarszej, dwa biurka do nauki i szafki, bo choć przyjeżdżały tylko na weekendy, miały ze sobą mnóstwo rzeczy. Straciłam mój gabinet do spokojnej pracy. Antyczne biurko, które wyszukałam z dużym trudem i które uwielbiłam, musiało zniknąć. Wstawiłam ja na strych w domu rodziców. Nie miałam serca go sprzedać, niech tutaj poczeka na…

No właśnie, na co?

Skończyło się wysypianie w soboty i niedziele, bo trójka krzykaczy z samego rana przybiegała do salonu, by włączać telewizor, a zaraz potem domagały się jedzenia. Wojtek wstawał, robił im śniadanie, ale tak przy tym hałasował – wcześniej jego krzątanina jakoś mi nie przeszkadzała – że ja też nie mogłam już spać. Potem zaczynało się wybieranie atrakcji na dany dzień. Basen, ścianka wspinaczkowa, trampoliny, ZOO, wyprawa do lasu albo nad jezioro, a w to wszystko jeszcze wpleciona nauka, gdy mieli coś zadane na poniedziałek.

Początkowo usuwałam się im z drogi. Miałam swoje życie, przyjaciół, zajęcia, żyliśmy w dużym mieście, gdzie były wernisaże, wystawy, muzea, restauracje, parki… Miałam co robić w weekendy. Ale z czasem zaczęło mi ciążyć, że gdy chciałabym po prostu leniwie odpocząć przed kolejnym wymagającym tygodniem pracy, nie mogę tego robić w domu.

 

Czuję, że tego nie chcę

– Spójrz prawdzie w oczy, ty po prostu uciekasz – podsumowała moja przyjaciółka. – Tak nie może być.

– A co mam zrobić? On mieszka ze mną, co oznacza dzieci co weekend. Przecież nie zabronię mu się z nimi spotykać, to byłoby zwyczajnie podłe.

– Oczywiście. Pytanie, czy wyobrażasz sobie swoje życie wyglądające w taki właśnie sposób przez co najmniej dziesięć następnych lat, póki cała trójka nie dorośnie?

Aż mi się zimno zrobiło mimo upału. Musiałam się głęboko zastanowić. Kochałam Wojtka, dawno nie spotkałam mężczyzny tak dobrze do mnie pasującego. Poza kwestią dziećmi. Uwielbiałam go, ale solo. Wysmakowane mieszkanie, które urządzałam przez kilka lat, stawało się co weekend polem bitwy, bo dzieciaki nie ograniczały się do swojego pokoju. To też mi przeszkadzało.

– Widzę, że coś jest nie tak – zauważał Wojtek w niedzielę wieczorem. – Chodzi o dzieci? Nie chcesz, żeby przyjeżdżały?

Skoro zapytał, podzieliłam się z nim swoimi odczuciami. Zareagował po swojemu. Zabolały go moje uwagi, ale zachował spokój.

– Wiedziałaś, że mam troje dzieci, wiedziałaś, że jak zamieszkamy razem, to będę spędzał z nimi czas w domu – mówił. – Możemy jak najczęściej wychodzić, ale to nadal będzie unikanie problemu, a nie rozsądny kompromis. W grę w chodzi przeprowadzka do większego domu, byś miała tam przestrzeń tylko dla siebie. Ale musisz zdecydować. Chcę wiedzieć, na czym stoję, by nie mieszać dzieciom w głowie. Jeśli chcesz być ze mną, musisz się zaangażować bardziej. W końcu będziesz ich macochą. Nasza ekipa jest czteroosobowa. Albo bierzesz mnie wraz z całym kompletem, albo wcale.

 

Podjęłam decyzję zgodną ze sobą

Długo biłam się z myślami. Trudno położyć na jednej szali ukochanego mężczyznę, a na drugiej swoją wygodę, święty spokój, wolny czas, w którym robisz to, co naprawdę chcesz. Miłość czy brak odpowiedzialności za cudze dzieci? Wspólny większy dom czy ten własny, już wypieszczony? Wojtek mnie kochał, ale oczekiwał zaangażowania w życie całej czwórki. Byli w pakiecie, a zobowiązanie do matkowania w zasadzie dożywotnie. Przecież z dorosłymi dziećmi nadal będzie się widywał, potem pojawią się wnuki…

Myśl o wnukach zadecydowała. Ktoś nazwie mnie egoistką, ale ja po prostu podjęłam racjonalną i najlepszą dla mnie decyzję. To nie były moje dzieci, czemu miałam się dla nich poświęcać? Nie chciałam być matką, nie chcąc podobnych dylematów. Nie pasowałam do ich świata i modelu życia, mogłam więc zrobić tylko jedno.

Rok się zbierałam po rozstaniu. Wojtkowi – zapewne po dogłębnej analizie sytuacji, na spokojnie, bez krzyków, łez i urażonej dumy – zajęło to znaczenie mniej. Gdy spotkałam go niedawno na mieście miał nową partnerkę. Była w zaawansowanej ciąży…

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również