Jak przepracować traumę i wyjść z niej cało? Z podziwem patrzymy na ludzi niezłomnych, którzy przetrwali wojnę, stratę bliskich, chorobę, a cieszą się każdym dniem, pomagają innym, są pogodni i mają plany na przyszłość. Zastanawiamy się: jak oni to robią?! Potencjał wstawania, kiedy się upadło, tkwi w każdym z nas. W jaki sposób możemy go skutecznie uruchomić?
Spis treści
Do pracowni pana Gracjana – w tej roli Franciszek Pieczka – wchodzi poeta z pękniętym sercem. Rzemieślnik je skleja. To scena filmowa, ale Gracjan Lepianko istniał naprawdę. Był w Warszawie legendą, zajmował się reperowaniem przedmiotów użytkowych, zlepianiem okruchów potłuczonych filiżanek i wazonów w nową piękną całość. W Japonii taką naprawę doprowadzono do rangi sztuki: nazywa się kintsugi. Polega na łączeniu potłuczonych fragmentów ceramiki za pomocą laki z dodatkiem złota, srebra, miedzi lub platyny. Naczynie, które powstaje, bywa ciekawsze od pierwowzoru i jest uważane za cenniejsze. Ceramika kintsugi jest dla Japończyków szczególnie ważna jesienią, podczas ceremonii parzenia herbaty. Przypomina, jak kruche jest życie każdego z nas. Oraz że to, co dobrze sklejone, może być zachwycające.
To ważne przesłanie: życie każdego z nas choć raz rozpadnie się na kawałki. Najbliższa osoba umrze, zostaniemy ranni w wypadku, zapadniemy na poważną chorobę, nieoczekiwanie stracimy pracę. Takie wydarzenia życiowe psychologowie nazywają traumą. Nie można w sposób jednoznaczny powiedzieć, co jest, a co nie jest traumą – to zależy od osoby, która doświadcza danej sytuacji. U kogoś napad i pobicie nie wywoła długotrwałych konsekwencji psychologicznych, drugą osobę zdruzgocze rozstanie z partnerem czy strata stanowiska.
Traumą jest wydarzenie, które subiektywnie powoduje zawalenie się dotychczasowej wizji świata: w gruzy zamienia się przekonanie, że mamy w życiu szczęście, że świat jest bezpiecznym miejscem, a ludzie są częściej dobrzy niż źli. Po takim przewartościowaniu codzienność zmienia się w koszmar senny, przeżywany na jawie. Towarzyszą temu trudne emocje: strach, smutek, rozpacz, gniew, poczucie doznanej krzywdy i niesprawiedliwości, a nade wszystko – osamotnienia. Amerykańscy naukowcy stwierdzili, że co najmniej jeden przypadek traumatycznego zdarzenia zgłasza 60 proc. mężczyzn i 50 proc. kobiet.
W Polsce prof. Maria Lis-Turlejska przeprowadziła badania wśród studentów siedmiu uczelni wyższych i odkryła, że ponad 75 proc. z nich przeżyło co najmniej jedno doświadczenie traumatyczne, a 16 proc. stwierdziło, że było ich cztery lub więcej. Trudno przejść przez życie, nie upadając choć raz. Pytanie, co zrobimy, gdy upadniemy. Mamy cztery wyjścia:
Poddać się.
Ewelina była tancerką i instruktorką tańca – pięć lat temu jechała na zawody. Z podporządkowanej drogi wyjechał samochód, uderzył w busa, którym podróżowała. Przeszła trzy operacje kręgosłupa i nogi, chodzi o kuli. O powrocie do tańca nie ma mowy. Ewelina zapadła się w sobie, zerwała kontakty ze znajomymi, wyprowadziła się do rodziców. Uważa, że jej życie się skończyło.
Przetrwać.
Krystyna całe życie pracowała w tej samej firmie, zwolniono ją rok przed wejściem w wiek przedemerytalny. Ciężko to przeżyła. Znalazła nową pracę, na pół etatu, ale nie czuje się szczęśliwa. Wciąż tęskni za dawnym zajęciem, czas przepracowany u poprzedniego pracodawcy uważa za swój „złoty wiek”. Uważa, że „lepiej już było”.
Wrócić do równowagi.
Rozwód Marty trwał trzy lata – w trakcie mąż starał się uprzykrzyć Marcie życie. Miała trudny czas, ale... było, minęło. Marta żyje dziś podobnie jak przed rozwodem: mieszka w tym samym domu, pracuje jako księgowa, przed śniadaniem idzie pobiegać.
Wzrosnąć.
Córka Zofii zmarła na nowotwór krwi. To była tragedia, myślała, że się nie podźwignie. Pół roku po pogrzebie przypadkiem trafiła na kobietę, której syn zmagał się z tą samą chorobą. Zaczęła ją wspierać. Zaangażowała się w działania fundacji pomagającej rodzicom dzieci chorych onkologicznie. Nie ma dnia, by nie wspominała córki i nie tęskniła za nią – a jednak czuje w sobie spokój wynikający z wewnętrznego przekonania, że osiągnęła w życiu pełnię, bo robi coś ważnego i potrzebnego.
To, czego doświadczyła Zofia, w psychologii nazywa się wzrostem potraumatycznym. Viktor Frankl, austriacki psychiatra i jeden z pierwszych badaczy tego zjawiska, który w obozie koncentracyjnym zbierał materiał do prac badawczych i urządzał wykłady dla współwięźniów, by się nie załamać, określił to tak: „Gdy nie możemy zmienić sytuacji, stajemy przed wyzwaniem, by... zmienić siebie”. Jak przygięta do ziemi przez wiatr sosna, która puszcza nowe pędy – staramy się spojrzeć na świat i siebie z innej perspektywy, dostrzec pozytywy „nowego” życia, którego nigdy byśmy dla siebie nie wybrali – tyle że nikt nam wyboru nie dał.
Richard Tedeschi i Lawrence Calhoun, twórcy teorii wzrostu potraumatycznego, wyróżnili siedem obszarów, na których może się on dokonać:
Jednak nie każdy rośnie po doznanej traumie. Wzrost po traumie zależy od wielu czynników. Do pozytywnych przewartościowań oraz rozwoju częściej wykorzystują życiowe dramaty kobiety i osoby w sile wieku (nie nastolatki, ale i nie ludzie starsi). Istnieje też związek między siłą ciosu, jaki zadaje nam los, a wzrostem potraumatycznym – by mógł nastąpić radykalny wzrost, konieczne jest choćby chwilowe przytłoczenie bólem, który powoduje dezorganizację poprzedniego życia. Budować możemy dopiero na ruinach starych nawyków i schematów. Wiele zależy od nas. Nie zaczniemy rosnąć automatycznie, musimy, jak mówią terapeuci, przepracować traumę.
Zdaniem psychologów istotnym elementem tego procesu są ruminacje – obsesyjne myśli, które z początku są źródłem cierpienia. „Dlaczego ja? Czym sobie zasłużyłam? Co teraz zrobię, naprawdę nie chce mi się już żyć...” itp. Z czasem jednak ruminacje zamieniają się w refleksje – dostrzegamy, że taka jest natura życia. Bogactwo doświadczeń to również trudne doświadczenia, cierpienie, rozczarowanie. Wiele osób wokół nas cierpi i cierpiało, często w momentach szczęścia i beztroski, tego nie zauważamy. Gdy przeżywamy coś trudnego, nasza wrażliwość dojrzewa. Nie chcemy już żyć powierzchownie, tracić czas i energię na błahostki. Zamiast tego pragniemy skupiać się na priorytetach, kochać i doświadczać spełnienia, pomagać tym, którym jest trudniej. Czuć, że nasze życie ma znaczenie i głębszy sens.
Ważne, by znaleźć odpowiedni sposób ekspresji dla traumy – wspomniana już Frida Kahlo malowała obrazy, pisarz Julian Barnes, który po śmierci ukochanej żony rozważał popełnienie samobójstwa, stworzył wyjątkową książkę „Wymiary życia”, która jest zapisem procesu godzenia się ze stratą i poszukiwania nowego sensu. „Istnieją dwa podstawowe rodzaje samotności: samotność wynikająca z tego, że nie znalazło się nikogo do kochania, i samotność wynikająca z tego, że zostaliśmy pozbawieni kogoś, kogo kochaliśmy. Pierwsza jest gorsza”, stwierdza Barnes. I choć jego cena za utraconą miłość była ogromna, nie żałuje, że ją zapłacił. Nie każdy z nas może stworzyć arcydzieło literatury po stracie, ale też nie temu ma służyć wyrażanie traumy – chodzi o to, by ją opowiedzieć, a przez to oswoić. Bo dla tego, co oswojone, łatwiej znaleźć znaczenie. Gdy widzimy sens w tym, czego doświadczyliśmy – jesteśmy na dobrej drodze do uleczenia się z bólu. Specjaliści zajmujący się tematyką traumy doradzają więc pisanie dzienników. Tylko do użytku własnego, nie musimy się silić na wymyślne frazy czy wyszukane słownictwo. Mamy pisać o sobie i dla siebie. Co mnie spotkało? Co czułam i czuję? Kto przy mnie trwał w najtrudniejszych chwilach? Co mi to dało? Za co jestem wdzięczna? Czego się dowiedziałam o sobie, świecie, życiu i jak może mi się to przydać? Ważne, by pisać codziennie, ok. 20 do 30 minut, przez minimum sześć tygodni (tyle trwały badania nad pozytywnymi skutkami terapeutycznego pisania).
Można pisać, posługując się techniką strumienia świadomości – czyli piszesz o sobie, co chcesz, tak jak ci przyjdzie do głowy. Można też pisać wierszem, albo – w formie listu do kogoś (najczęściej ten rodzaj pisania wykorzystuje się podczas terapii pacjentów po stracie bliskiej osoby – piszą list do zmarłego). Im dłużej piszemy, tym więcej słów znajdujemy dla swojego cierpienia i tym łatwiej jest nam nadać mu sens. Nikt z nas nie przejdzie przez życie „w jednym kawałku” – na jakimś etapie wszyscy się poobtłukujemy, a niektórzy z nas rozbiją się na drobne okruchy. Dobrze wiedzieć, że to nie koniec. Nieprawdą jest, że dopóty dzban wodę nosi, dopóki mu się ucho nie urwie. Rozbici, ale poklejeni, jesteśmy cenniejsi dla siebie i bliskich. Czasem stajemy się bardziej otwarci na innych, wrażliwsi niż wcześniej na ich problemy. Zawsze – silniejsi. Nikt z nas nie życzy sobie traumy. Ale gdy do niej dojdzie – warto mieć przy sobie instrukcję naprawy i dobry klej.