Wywiad

Michał Rusinek: "Gdy jest się nastawionym na nadbagaż anegdotyczny, trudne podróże zawsze są owocne"

Michał Rusinek: "Gdy jest się nastawionym na nadbagaż anegdotyczny, trudne podróże zawsze są owocne"
Michał Rusinek
Fot. AKPA

Włóczykij nałogowy. Ważne podróże odbywał jako sekretarz Wisławy Szymborskiej. Skorzystał, bo noblistka nie lubiła snobizmu: od zabytków wolała ludzi, w muzeum oglądała pięć obrazów. Stał się nomadą-koneserem. Jedzie w świat po zmysłowe doznania. Pakuje się w plecaczek, próbuje każdej potrawy, nie fotografuje siebie. Nie są to wyprawy VIP-owskie, raczej, jak mówi, „all excuse me”. O tym, jak w dobie japońskich wycieczek obronić sens podróży, z Michałem Rusinkiem rozmawia Jacek Szmidt.

Michał Rusinek o podróżach z żoną

Twój STYL: Jesteś podróżnikiem namiętnym, biegunem, jak by powiedziała Olga Tokarczuk. Skąd ten instynkt nomady?

Michał Rusinek: Może to PRL-owski niedosyt. Jako dziecko nie miałem możliwości podróżowania. Rodzice nie byli zmotoryzowani, jeździliśmy wciąż do tych samych miejsc. Latem nad morze, a że bilety lotnicze bywały tańsze niż kolejowe, zdarzało nam się latać do Gdańska samolotem. Zazdrościłem jednak kolegom, którzy mogli pojechać maluchem do Bułgarii czy Jugosławii. Więc kiedy nastał rok 1989 i autobusem można było dotrzeć np. do Paryża czy Rzymu, zacząłem z tego namiętnie korzystać. Dalsza część wyprawy odbywała się już autostopem. Gdy przetłumaczyłem pierwszą książkę, miałem dwie możliwości: albo za honorarium pojechać na Sycylię i przez tydzień żyć jak człowiek, albo wybrać się na miesiąc i być właśnie nomadą: pole namiotowe, zupki chińskie, gulasz angielski w puszce…

Paprykarz szczeciński?

Przed nim się obroniłem, może w  trosce o  narzeczoną, a obecną żonę. Schudliśmy sporo, ale przez miesiąc zobaczyliśmy dużo i wiele też mieliśmy przygód. Pamiętam cierpienie, gdy jeżdżąc po Sycylii bez pieniędzy, czułem ponętne zapachy, ale wiedziałem, że gdy pójdziemy do knajpy, trzeba będzie skrócić podróż o kilka dni.

Spotkałem w Afganistanie ludzi, którzy nigdy nie byli dalej od swojej wioski niż pięć kilometrów. Czy oni są o coś ubożsi?

Wszystko zależy od uważności. W obrębie pięciu kilometrów też można znaleźć mnóstwo powodów do zachwytu czy choćby zastanowienia. Bruno Schulz tak zmitologizował swój Drohobycz, tak go opisał, że Bohumil Hrabal zapytany, gdzie chciałby mieszkać, odpowiedział: w Drohobyczu Schulza. Nie wartościuję ludzi według ilości przemierzonych kilometrów. I nie lubię, gdy ktoś mówi, że dużo podróżuję, więc jestem zamożny i odważny. Nie trzeba ani jednego, ani drugiego, by jechać w świat. Jednak wielu z nas przed podróżami blokował lęk, że tam wszystko będzie inaczej.

Pragniemy egzotyki, ale obawiamy się obcości.

Zauważyłem, że Polacy, jadąc za granice, długo obawiali się tam jeść. Nie ze względu na ceny, tylko z nieufności. Żona pracowała kiedyś jako lekarka na kolei, wobec czego była „kolejarzem”, bo wtedy nie używano feminatywów. Ja zaś miałem legitymację „żony kolejarza”, bo tylko taką opcję przewidziała firma. Cóż, ważne, że przysługiwało nam prawo do tzw. wycieczki kolejowej raz do roku. Wagon kuszetkowy doczepiano do składów, które jechały na przykład do Turcji. Pamiętam, że gdy my biegliśmy do Turka po różne specjały, urzędnicy PKP gotowali ryż przywieziony z Polski, co było absurdem, bo na miejscu był tańszy. Kiedyś w hotelu zawinęli ryż w garnku w kocyk i zostawili w pościeli, żeby doszedł. Pokojówka znalazła go, ścieląc łóżko. Dyrekcja hotelu zaczęła im się nieufnie przyglądać.

Co własne, to własne.

No właśnie! Gdy kiedyś wjechaliśmy z wycieczką do Grecji i widać było pasmo Olimpu, ktoś popatrzył i mówi: Eee, nasze Gorce ładniejsze.

Trzeba mieć układ odniesienia.

Porównać do swojego i uznać, że u nas jest normalnie, a tam niekoniecznie.

 

 

Michał Rusinek: "Nie mam instynktu zbieracza"

Po czym poznać walizkę Rusinka?

Jest mała. Podróżuję lekko, nie lubię się obciążać i raczej nie przywożę rzeczy, nie mam instynktu zbieracza ani objawów fetyszyzmu. Cieszę się, że nie muszę wozić książek, bo mam czytnik. Lubię tanie linie. W Krakowie jest baza Ryanair, był czas, gdy co tydzień lataliśmy gdzieś z dziećmi na weekend. Kosztowało to grosze, ale trzeba było spakować się w plecaczek.

To proszę o największą wpadkę logistyczną.

Wyprawa z plecakami na Sycylię. Katania. Próbowaliśmy się stamtąd wydostać autostopem, ale stanęliśmy na niewłaściwej wylotówce, kierowcy pukali się w czoło. Zrobiło się ciemno, trzeba było znaleźć nocleg, a to było kosztowne. Znaleźliśmy w przewodniku Pascala pensjonat, nazywał się Albergo Roma, ale nie dodano, że jest to… dom spokojnej starości. Biznes polegał na tym, że gdy umierał któryś z pensjonariuszy, jego pokój udostępniano turystom. Do dziś pamiętam, jak idziemy zmęczeni korytarzem, a zza uchylonych drzwi patrzą na nas bezzębni współlokatorzy. Trochę jak w horrorze.

Podróż powinna być trudna, żeby była zapamiętana?

Ma być produktywna. Ja nie sypiam w podróży, nie potrafię spać na siedząco, więc muszę coś robić. Dzięki temu jako jedyny pasażer autokaru z Egiptu do Izraela widziałem wschód słońca nad pustynią Negev. Gdy jechaliśmy z rodziną przez Kubę, kupując bilet na samolot z Hawany do Santiago, pomyliłem się i wziąłem… na inny miesiąc. Alternatywą był autokar. Straszny, jechał 14 godzin. Obejrzałem ciurkiem dwa sezony Narcos, które miałem ściągnięte na komórkę. Ale lubię niespodzianki. Gdy jest się nastawionym na nadbagaż anegdotyczny, trudne podróże zawsze są owocne.

 

 

Ulubione, i te mniej, miejsca Michała Rusinka

Dokąd jeszcze nie wrócisz?

Do Indii. Zderzenie z biedą i nieszczęściem ludzi jest doświadczeniem, którego nie chcę powtarzać. Byliśmy tam grupą pisarzy z Polski, niektórzy chcieli zobaczyć slumsy, ale uznaliśmy, że wystarczy nam widok ulicy. Wywołuje on poczucie bezradności, bo jak pomóc tym ludziom. Jak Gombrowicz z żuczkami, który litując się na nimi, odwracał je z grzbietu na nóżki. Kiedy wydawało mu się, że je uratował, zobaczył całą górę poprzewracanych żuczków i zrozumiał, że wszystkim pomóc nie może. 

Miejsce, do którego mógłbyś lecieć w każdej chwili…

Jest ich kilka, ale na pierwszym miejscu Nowy Jork. Najlepiej mieszkać na Brooklynie z widokiem na Manhattan. Obawiałem się tego miasta, jadąc pierwszy raz. Myślałem, że będą mnie przytłaczały wieżowce. Ale to mit. Poznałem emerytowaną redaktorkę, która ma na Dolnym Manhattanie domek z ogródkiem, do którego czasami przychodzą zające. Nowy Jork nie musi więc przytłaczać, mnie nakręca i za każdym razem zaskakuje.

A ten tłum na Times Square, kolejki do MoMA, tłok w metrze? Mówi się, że jeśli ktoś już zaliczył Paryż, Wenecję i Nowy Jork, powinien szukać „miejsc drugiego wyboru”, miast nierozdeptanych jeszcze przez japońskie wycieczki.

Można latać do tych miejsc, ale wybierać nieturystyczne momenty. Byłem ostatnio w Wenecji w maju, jeszcze przed najgorętszym sezonem. Deszcz padał, ale nikt nas nie zadeptał. Poszliśmy o siódmej rano na plac San Marco. Zrobiłem zdjęcia, jakich nie sposób zrobić w ciągu dnia.

A ta turystyczna kumulacja nie budzi niepokoju humanisty?

Zwiedzanie stało się masowe, ale może to powinno cieszyć, bo nie trzeba już być szaleńczo zamożnym, żeby zobaczyć świat. Kiedyś zadzieraliśmy nosa jako podróżnicy, teraz ten nos został nam utarty. Ale rozumiem mieszkańców popularnych miejsc, którzy zmęczeni są tłumem gości i czują się obco w swoim mieście. Pani, u której mój syn wynajmuje pokój w Amsterdamie, ma tabliczkę: „I’m not a tourist, I live here”. 

Cały wywiad można przeczytać we wrześniowym wydaniu magazynu "Twój STYL".

st_09_001_x1_v1

Kim jest Michał Rusinek?

Michał Rusinek - Rocznik 1972. Pisarz, tłumacz, literaturoznawca. Był sekretarzem Wisławy Szymborskiej, od momentu, kiedy poetka dostała Nagrodę Nobla, aż do jej śmierci. Później prezes fundacji jej imienia.
Autor między innymi książek: "Nic zwyczajnego. O Wisławie Szymborskiej", "Zero zahamowań", "Pypcie na języku" czy ostatniej "Nadbagaż".
 

 

Więcej na twojstyl.pl

Zobacz również