Nie możemy już mówić: najlepiej być prawnikiem, albo: zostań architektem. To przestarzały sposób myślenia. Świat zawodowy naszych dzieci będzie inny niż nasz. Rozwijamy kompetencje przyszłości - mówi doradca edukacyjno-zawodowy Edyta Pilch.
PANI: Dlaczego nasze dzieci, dorastając, nie wiedzą, co chcą robić w życiu? W klasie maturalnej mojego syna na palcach można było policzyć osoby, które wiedziały, kim chcą być w przyszłości.
EDYTA PLICH: Po części jest to wina systemu, szkoła jest odklejona od tego, co potrzebne. Nie pyta się dzieci, co je interesuje, jakie mają pasje. Od 20 lat zajmuję się edukacją młodych ludzi, co roku zdaję z nimi maturę i obserwuję ogromną presję na wyniki, na definitywne decyzje co do własnej przyszłości. Takie ciśnienie nie sprzyja odkrywaniu, co chcielibyśmy robić w życiu. Fundamentem dobrej edukacji jest budowanie ciekawości, a nie jej zabijanie. Spójrzmy na fińską szkołę, w której oprócz nauki kluczowych umiejętności pozwala się na eksperymentowanie, sprawdzanie: czy to jest coś dla mnie? Tego brakuje. Do naszej placówki (Towarzystwa Inteligentnej Młodzieży) przychodzi teraz wielu młodych ludzi, którym szkoła wystawiła oceny, ale nic im nie powiedziała o nich samych. Odpytywała z materiału, ale nie pytała: co robisz w czasie wolnym? Od jakiego przedmiotu zaczynasz odrabiać lekcje? Co cię w tym interesuje? Kiedy słyszą od nas te pytania, długo się zastanawiają. Nie wiedzą. Jako rodzice również o tym z dziećmi nie rozmawiamy. Pytamy: jak było na klasówce? Jak tam matma?
Stawiamy na atuty, bo marzymy o dobrym zawodzie dla dziecka.
Tak, ale dobry zawód to mit. Nie mamy pojęcia, co się naszym dzieciom przyda w przyszłości. 75 proc. profesji, które dziś są najlepiej płatne, nie istniało, kiedy zaczynaliśmy edukację. Futurolodzy przewidują, że nasze dzieci będą zmieniać zawód nie dwa, trzy razy, ale wielokrotnie.
Z raportu Światowego Forum Ekonomicznego wynika, że 65 proc. dzieci urodzonych po 2007 roku będzie w przyszłości pracować w zawodach, które jeszcze nie powstały, a 48 proc. obecnie istniejących profesji zniknie z rynku pracy.
Badania pokazują, że w biznesie najlepsze wyniki osiągają ludzie, którzy lubią to, co robią, a nie ci, którzy skończyli ekonomię czy prawo. My naprawdę nie powinniśmy mówić: ucz się, a zostaniesz lekarzem, prawnikiem czy ekonomistą i będziesz szczęśliwy. Myślenie o przyszłości w kategorii zawodu jest passé. Warto kierować uwagę dzieci na zdobywanie kompetencji przyszłości oraz rozwijanie własnego potencjału.
Czym są kompetencje przyszłości?
To kompetencje społeczne, poznawcze i technologiczne. Krytyczne myślenie, umiejętność rozwiązywania złożonych problemów, zarządzanie ludźmi, współpraca z innymi, inteligencja emocjonalna, znajomość nowych technologii. Oraz elastyczność i kreatywność, której szkoła nie uczy, a wręcz ją niszczy. Zwróćmy uwagę, że te kompetencje nie mają wiele wspólnego ze szkolnymi przedmiotami.
Jak mówi jeden z moich kolegów, prezes wielkiej korporacji: wszystkiego, co potrzebne, nauczyłem się na boisku, grając w piłkę. Inny ze znanych mi ekspertów, szef dużego biznesu, mówi z kolei, że angielskiego i umiejętności współpracy z ludźmi nauczył się, grając w gry strategiczne.
A my mówimy: tracisz czas, po co ci to, dlaczego się nie uczysz?
Bo mamy wrażenie, że dziecko zajmuje się czymś, co mu się nie przyda w przyszłości. Powinniśmy mieć więcej pokory, bo po prostu tego nie wiemy. Moi synowie grają w gry RPG, które wymagają dyskusji z innymi graczami, planowania strategii, wcielania się w postacie. Kiedy ich czasem obserwuję przy grze, jestem pewna, że ćwiczą tam również kreatywność, choć oczywiście nie w tym celu grają. Potrzebujemy dziś otwartości na zmiany. Ocenianie powinno motywować do nauki, dawać informację zwrotną, co robimy dobrze, a nad czym jeszcze warto popracować. A stało się celem nauki. Mówimy, że ktoś jest piątkowy albo trójkowy, zamykamy w cyfrach wiedzę o uczniu. I to w dzieciach zostaje na lata, zupełnie niepotrzebnie. Badania nie potwierdzają, że szkolni prymusi osiągają w życiu większe sukcesy niż słabsi uczniowie. Ciągłe ocenianie i porównywanie zabija ciekawość poznawczą, zniechęca do eksperymentowania, rodzi strach przed porażką. A to fatalne dla efektywnego uczenia się.
Jest jeszcze wczesne profilowanie na humanistów i matematyków.
„Fiszkowanie” sprawia, że przestajemy próbować i sprawdzać. A przecież szkolne niepowodzenia z jakiegoś przedmiotu mogą mieć różne podłoże. Udowodniono, że ogromny wpływ na uczenie się ma entuzjazm nauczyciela. Pamiętam, jak przyszło do mnie sześć maturzystek z jednej klasy: wszystkie wybierają się na historię sztuki. Uwielbiały ten przedmiot, bo miały świetnego nauczyciela. Ale czy to jest powód, żeby zostać historykiem sztuki? Często mylimy to, co jest nasze, z tym, co nam dobrze wychodzi. Na rozpoznanie naszych mocnych stron potrzeba czasu i doświadczania różnych aktywności. Kreatywność nie lubi popędzania.
Co jako rodzice musimy zrozumieć?
Uznać, że mamy ważną rolę do odegrania.
Harwardzki profesor David MacLaren, badacz wpływu rodzicielstwa na motywację dzieci, udowodnił, że najlepiej stymuluje do rozwoju demokracja w domu – rozmawianie, pytanie, wysłuchiwanie, szanowanie opinii, uzgadnianie celów. Dziecko potrzebuje rodzica, a nie trenera.
To najlepsze wsparcie. Druga rzecz to zobaczyć, że szkoła oferuje przestarzały ideał wzorowego ucznia. Kiedyś miał być gwarancją dobrej pracy i osiągnięć, dziś wiemy, że takie wyniki nie korelują z sukcesem w późniejszym życiu. Paradoksalnie uczniowie z czerwonym paskiem mają częściej niż inni problem z wyborem studiów. Przychodzą do nas i mówią: no nie wiem, historia bardzo fajna, geografia też, z matematyką też dobrze mi idzie. Trudno powiedzieć, co lubię najbardziej. Mają zdolności pamięciowe, łatwo przyswajają wiedzę, ale cały swój wolny czas poświęcają na przygotowanie do sprawdzianów, mają mało okazji do dowiedzenia się, co ich naprawdę interesuje.
Dlatego radzę, wyznaczmy priorytety: dbajmy o przedmioty bazowe, bo przepuszczają dziecko przez sito edukacji. O matematykę, bo znowu jest przedmiotem egzaminacyjnym, można z nią iść na wiele kierunków. A także o język polski, umiejętność komunikowania się w mowie i piśmie. Do języków obcych na szczęście dziś nie trzeba zachęcać. Poszukiwaniu siebie sprzyja też kształcenie przez kulturę i sztukę. Spektakle, filmy, koncerty, wystawy to inwestycja w kreatywność, nieszablonowe myślenie i wyrażanie siebie. Szkoła działa na podstawie wąskiej koncepcji umiejętności intelektualnych, wszelkie inne zdolności mogą pozostać nieodkryte. Dlatego stwarzajmy możliwości, by dziecko próbowało, odkrywało, zdobywało doświadczenia.
Jak?
Często zachęcam dzieci, żeby brały udział w konkursach przedmiotowych. Wcale nie chodzi o to, żeby iść po laur, ale żeby skoczyć na głęboką wodę i sprawdzić, czy mamy ochotę uczyć się tego przedmiotu w sposób bardziej intensywny. Temu samemu służą kółka, zajęcia pozalekcyjne – nie chodzi tylko o zdobywanie wiedzy. Równie cenne jest odkrycie, że taka dawka chemii to już nie dla mnie. Oderwijmy się od tej koncentracji na „w jakim przedmiocie jesteś dobry”.
Przychodzi do mnie uczeń i okazuje się, że nigdy nie dostał w szkole informacji zwrotnej, że ma zdolności interpersonalne i że na talencie do pracy w grupie można zbudować profesję. Za to słyszał, że jest leniwy, mierny z matematyki i w ogóle przeciętny. Obserwujmy dziecko, szukajmy zalążków pasji, one nie muszą być tożsame z przedmiotami szkolnymi. Odkrywajmy jego potencjał i umożliwiajmy rozwój w tym kierunku.
Szukajmy weekendowych kursów, warsztatów. Ale też mistrzów, nauczycieli, przewodników, którzy są w stanie nauczyć więcej, rozwinąć talent.
Robimy to czasem, jeśli dziecko ma talent artystyczny.
W przypadku innych dziedzin jest identycznie. Są nauczyciele, którzy wyzwalają w dzieciach energię, zapał, dzięki któremu chce się pokonywać trudności. Jeśli nie ma ich w szkole, trzeba poszukać poza nią. Są kursy, warsztaty, domy kultury, wreszcie – internet. Znam wiele dzieci, które znalazły pasję na blogach, w grupach pasjonatów. Doceńmy to, że otworzyły się drzwi do świata, który nie wymaga nakładów finansowych ani mieszkania w odpowiednim miejscu. Znam chłopca, którego zdolności artystyczne ukierunkowały się dzięki YouTube’owi: odkrył tam kowalstwo artystyczne i dzięki filmikom nauczył się robić projekty. Znalazł kowala, u którego praktykował. Robił miecze, noże, tarcze własnego projektu. Jego nauczycielka nie miała o tym pojęcia, uważała, że był świetny z historii, pasjonował się średniowieczem. Była zdumiona, gdy usłyszała, że dostał się na ASP.
Szkolni nauczyciele widzą nasze dzieci wyrywkowo, przez pryzmat ocen. I my rodzice robimy często to samo, patrzymy na zdolności dziecka przez cenzurkę, a nie przez to, co robi w czasie wolnym. Kiedy pozwolimy dzieciom robić to, co lubią, nie wiadomo, czy nie stanie się to elementem przyszłego zawodu.
Słyszałam, że pomóc może metoda trzech pytań: Co lubisz robić? Chcesz pracować sam czy z ludźmi? Wolisz pracę pod czyimś kierunkiem czy na własny rachunek?
To nie są pytania dla nastolatka. Co licealista wie o pracy na własny rachunek? Chce po prostu zostać prezesem. Odpowiedzi będą przypadkowe, mylące. Takie pytania można zadać zaawansowanemu studentowi, który już praktykował, pracował. Ale szczerze mówiąc, nie wydaje mi się, by odpowiedź na nie wiele pomogła. Są trochę szufladkujące. Dzisiejsi doradcy edukacyjni analizują potencjał młodego człowieka. Dziecko może się dowiedzieć, że ma świetną wyobraźnię przestrzenną lub że ma zdolności analityczne. Dostaje informację, w czym jest dobre. To podnosi samoocenę, ukierunkowuje, jest wskazówką przy wyborze studiów. Bardziej niż zero-jedynkowe pytania przydaje się obserwacja, czy nasze dziecko dobrze pracuje pod presją, czy lubi rywalizować. A może lubi zgłębiać problemy, badać, obserwować procesy? To ważne, bo jeśli to drugie, bardziej skorzysta nie w szkole z czołówki rankingu, lecz bardziej kameralnej, nastawionej indywidualistycznie. Jeśli szukamy dobrego liceum, sprawdzajmy, czy szkoła daje możliwość doświadczania: wyjazdy, warsztaty, elastyczne profilowanie.
A przy wyborze studiów?
Nie kierujmy się opisami z informatora. Szukajmy doradcy, który opowie dziecku, jak wygląda studiowanie na danej uczelni. Matematyk może studiować na uniwersytecie lub politechnice, ale zajęcia są tam prowadzone zupełnie inaczej. Kolejne pytanie: czy dziecko jest w stanie studiować w innym mieście? A może tego właśnie potrzebuje? Niedawno przyszła do nas (do TIM-u) maturzystka z mamą, która już na pierwszym spotkaniu powiedziała, że jej córka jest delikatna i absolutnie nie może studiować daleko od domu, bo to ją będzie bardzo stresować.
Mama mówiła o sobie?
No właśnie, bo dziewczyna najbardziej zainteresowana była kierunkami w innych miastach. Wyjazd warto docenić, bo oprócz studiów dziecko uczy się tam czegoś o sobie. Mój syn rozpoczął studia za granicą i podczas wizyty w domu zachwycał się domowym jedzeniem. Syn koleżanki przyjechał na święta z odkryciem: "Bardzo się kurzy w tym akademiku, ciągle trzeba sprzątać" – przedtem sądził, że jego pokój w domu sprząta się magicznie. To też są ważne lekcje.
A co możemy zrobić, gdy nasze dziecko dorosło i nadal nie wie, co chce robić w życiu? Zmienia studia i wciąż mówi: "to nie to"?
To nie jest prosta sprawa, wiele zależy od charakteru dziecka i od naszych z nim relacji. Znany duński pedagog Jesper Juul mówi, że do 12. roku można dziecko wychować, a potem już tylko mu towarzyszyć. Na pewno warto nie przeszkadzać, jeśli podejmie pracę, która wydaje się daleka od naszych ambicji. Próbuje, to jest ważne. Mamy w TIM-ie chłopaka, który po pierwszym roku zmienił studia, podjął inne, które też mu się nie podobają. Radzi sobie, ale nie jest zadowolony. Doradziliśmy mu zostać na studiach i podjąć pracę w dziedzinie zbieżnej z jego zainteresowaniami. Tylko że on chciałby być reżyserem. Rodzice pomogli mu znaleźć pracę na planie zdjęciowym reklam – wykonuje tam prace proste i mozolne, ale może się przyjrzeć z bliska swoim marzeniom. Musi być na planie o piątej rano, przygotować sprzęt, ciągle czekać. Ale ma możliwość sprawdzić, czy na pewno o to mu chodzi. Reżyserem nie można być od razu, ale można reżyserów poznać, porozmawiać z nimi, dowiedzieć się u źródła, choćby co warto studiować, jaka dziedzina mogłaby go do celu przybliżyć, bo to zawód dla ludzi dojrzałych i wykształconych. Dobrze jest odebrać taką lekcję pokory, jeśli towarzyszy jej szansa, że się czymś zafascynujemy.
Czyli praca?
Tak, bo to jest kontakt z realnym światem.
W niemieckich szkołach dzieci są systemowo wysyłane na praktyki w różne miejsca, w których uczą się jakiejś umiejętności. Praktykują w sklepach, w lecznicach weterynaryjnych, domach opieki, po to żeby sprawdzić, czy jakiś typ pracy okaże się dla nich pociągający. Namawiajmy dzieci do wolontariatów, pracy wakacyjnej albo dodatkowej. Nie zniechęcajmy, że to zbyt męczące, że zajmuje za dużo czasu. Nie wiemy, co im się przyda w życiu.
Za to wiemy, jaką postawę powinni mieć. Potrzebują umiejętności adaptowania się do nowych warunków, umiejętności pracy z innymi, ciekawości, ale i zdolności do wysiłku, bo on rodzi zaangażowanie. Mamy taki zwyczaj, że gloryfikujemy zwycięzców i pokazujemy tylko wynik końcowy, a nie lata pracy, które do niego prowadziły. Michał Anioł malował freski przez trzy lata, siedział, leżał i spał na rusztowaniach, nie mówił: czy już mogę zejść, a kiedy obiad? Robił to z pasją. Można osiągnąć spektakularne rezultaty, jeśli się zaangażujemy.
Widziałam badania, które pokazują, że trzeba 10 tysięcy godzin prób, zanim osiągnie się mistrzostwo. Bill Gates jako nastolatek codziennie wymykał się w nocy z domu, by w bibliotece uniwersyteckiej uczyć się programowania komputerów.
Mnie utkwiła w pamięci opowieść Janiny Ochojskiej: była bardzo nieśmiałym, siedzącym w kącie dzieckiem, do czasu gdy odkryła, że ma potrzebę niesienia pomocy innym. Zaangażowała się, włożyła wysiłek i to sprawiło, że przenosi góry. Dlatego miejmy większy dystans do wyników szkolnych, rozmawiajmy i ustalajmy z dzieckiem, na co w tym roku warto położyć nacisk, w co inwestować uwagę i zainteresowanie. Nie żądajmy, by było pilne i dobre ze wszystkiego, uczmy, by wkładało wysiłek w to, co jest priorytetem. Pytajmy: czego TY chcesz, co cię pociąga? Nie krytykujmy odpowiedzi, która nam się nie podoba, tylko pytajmy: dlaczego? A nade wszystko nie sądźmy, że dziecko musi podjąć decyzję już teraz, bo jak nie, to przepadło. To zwyczajnie nieprawda. Nasze dzieci nie tylko mogą zmieniać kierunki studiów, nie tylko mogą się dokształcać w nowych dziedzinach, ale nawet muszą. Zbyt często chcemy decydować, za dużo narzucać, a świat zawodowy naszych dzieci będzie inny niż nasz. Zachęcajmy, by próbowały i podejmowały wysiłek. Najważniejsze, żeby poczuły, że chcą.
Edyta Pilch - polonistka, wieloletnia nauczycielka, dyrektorka stowarzyszenia edukacyjnego Towarzystwo Inteligentnej Młodzieży, tim.edu.pl, prezeska Fundacji Wspierania Młodzieży.