W tym roku mija 20 lat od ich ślubu. Przez ten czas związek Daniela Olbrychskiego i Krystyny Demskiej-Olbrychskiej był poddawany wielu próbom. Dzięki temu, jak mówią, ich bliskość jest dziś większa niż kiedykolwiek choć nie nazwaliby jej symbiozą.
KRYSTYNA DEMSKA-OLBRYCHSKA – teatrolog i kulturoznawca, skończyła elitarny wydział w Instytucie Kulturoznawstwa we Wrocławiu. Pracowała jako szef organizacyjny Teatru Współczesnego we Wrocławiu. Od lat jest menedżerką Daniela Olbrychskiego. Odważna w poglądach, lojalna i uczciwa w życiu. Chodząca dobroć, ale niektórzy mówią o niej wiedźma.
Daniel Olbrychski – jeden z najwybitniejszych polskich aktorow filmowych iteatralnych. Grał u tak znanych reżyserow jak Andrzej Wajda, Krzysztof Kieslowski, Jerzy Hogffmann, Volker schlondorff (rol w nagrodzonym Oscarem „Blaszanym bębenku” czy Clude Lelouch. Niezapomniany Kmicic z Potopu, Azja Tujah-bejowicz Mellechowicz z „pana Wołoyjowskiego” czy Karol Borowiecki z „ziemi obiecanej”. W 2010 r. wystąpił w hollywoodzkim hicie „Salt” u boku Angeliny Jolie.
Byłam dzieckiem, kiedy biegałam do kina na „Małżeństwo z rozsądku”, bo kochałam się w Danielu. Miałam 12 lat, kiedy uwielbiana przeze mnie bratowa przyjechała do nas, do Zielonej Góry i opowiadała, że spędziła wakacje w Białym Borze, gdzie kręcono „Pana Wołodyjowskiego”. Zaprzyjaźniła się wtedy z Tadeuszem Łomnickim i Danielem. Boże, jak ja jej zazdrościłam! Po latach Elżbieta została świadkiem na naszym ślubie.
Ślub był cichy i tajemniczy, bo założyłam się z jednym z kolegów, że uda się uniknąć paparazzich. Za to oświadczyny były z pompą. (śmiech) Pewnego dnia wracam do domu z zakupów, drzwi otwiera mi Daniel na bosaka i w płaszczu kąpielowym, do którego ma przypięte wszystkie swoje medale. „Wyglądasz jak ruski generał”, zaśmiałam się. A Daniel klęka i mówi: „Uważam, że powinnaś wyjść za mnie za mąż”. Cisza. Zatkało mnie. „Powiedziałaś, że wyglądam jak ruski generał, a ruskiemu generałowi się nie odmawia”. Miałam 39 lat. Byłam dojrzałą kobietą i wiedziałam, czego chcę. Poczułam, że to ten, o którym Agnieszka Osiecka pisała: „na życie całe”. To zresztą ona nas właściwie wyswatała. Był marzec 1988 rok, we Wrocławiu jak co roku trwał Przegląd Piosenki Aktorskiej. Agnieszka do mnie zadzwoniła: „Natychmiast przyjeżdżaj do hotelu Wrocław i idziemy na śniadanie”. Przy stoliku w hotelowej restauracji siedzieli z nią malarka Kasia Ważyk i Daniel. „Krysiu, to jest Daniel”. Połączyła nasze dłonie. „Przyjrzyj mu się, bo on jeszcze nie spotkał kobiety, która by na niego zasługiwała”.
Mnie zamurowało, bo wiedziałam, że Agnieszka przyjaźni się z Marylą, z którą Daniel był kiedyś związany. Wiedziałam też, że jest w bliskiej zażyłości z Zuzią Łapicką, z którą Daniel wprawdzie był już po rozwodzie, ale jeszcze coś się działo między nimi. Tego dnia siedzieliśmy przy białym winie do trzeciej nad ranem. Mieliśmy się już pożegnać, kiedy Agnieszka powiedziała do Daniela: „Nie chcę, żeby moja przyjaciółka o tej porze szła sama do domu, odprowadź Krysię”. Poszedł po kurtkę do pokoju, a w tym czasie Kasia Ważyk oburzyła się, że „zabieram” Daniela. Machnęłam ręką na rodzący się konflikt i wybiegłam z hotelu do taksówki. W ostatniej chwili zobaczyłam Daniela, który wysiada z windy. Pomyślałam, że może nie znam układów i co tu będę komplikować komuś życie. Odjechałam. Pięć lat później… 13 marca 1993 roku, moje imieniny, a we Wrocławiu trwa kolejny Przegląd Piosenki Aktorskiej. W moim mieszkaniu odbywał się imieninowy bankiet.
Zbliżała się północ, gdy nagle Wojtek Młynarski zawołał: „Jestem przewodniczącym jury i o północy muszę odczytać werdykt!”. Pobiegliśmy do festiwalowego klubu, a tam wszystkie miejsca zajęte. Wtedy usłyszałam moje imię wykrzyczane znanym mi głosem. To był Daniel, który wołał: „Tu jest wolne miejsce! Zapraszam!”. Od tego wieczoru zaczęły się moje podróże Wrocław-Warszawa-Wrocław. Kilka miesięcy później zadzwoniła Basia Wrzesińska, że marzy o zagraniu z Danielem „Listów miłosnych”, przeboju Arnolda R. Gurneya , ale Daniel stawia warunek: zagra, jeśli to ja zajmę się produkcją spektaklu. Kilka tygodni później, gdy byliśmy już w trakcie zaawansowanych prób, umarła moja mama. Musiałam pojechać do Zielonej Góry. Tuż przed pogrzebem zadzwonił domowy telefon. Daniel. Martwił się o mnie. „Kto dzwonił?”, zapytał mój brat. Odpowiedziałam: „To Daniel Olbrychski”. I dodałam: „Jeśli kiedykolwiek przyjdzie mi do głowy wyjść za mąż, to tylko za niego”.
Zamieszkałam w Warszawie. Spędzaliśmy z Danielem dużo czasu, lubiłam jednak wracać do swojego mieszkania na Mokotowie. Kilka lat później Daniel miał groźny wypadek. Musieliśmy zamieszkać razem w Leśnej Podkowie. Przez siedem miesięcy codziennie woziłam go na rehabilitację. Kiedy doszedł do pełnej sprawności, powiedziałam: „Chciałabym odpocząć. Wrócę teraz chociaż na trochę do mojego warszawskiego mieszkania”. „Dobrze. Wróć do Warszawy, ale tylko po to, żeby zamówić firmę przeprowadzkową i się spakować. Chyba już czas zlikwidować twój warszawski adres”. Te siedem miesięcy to był najtrudniejszy czas dla związku, a przeszliśmy go bez najmniejszych problemów.
Bardzo kochałam wnuki Daniela, Kubę i Antka. Zaspokoiły moją potrzebę macierzyństwa. Podobnie jak nasze zwierzątka. Kilka lat temu umarł Kubuś. Miał zaledwie 28 lat. To trauma nie do opisania. Ale w końcu życie wraca na dawne tory. Tylko nasza bliskość stała się jeszcze większa, choć nigdy nie nazwałabym jej symbiozą. Bywam krytyczna, nawet gdy inni są zachwyceni jego dokonaniami. Często dokuczam Danielowi, że ma dwie lewe ręce do prac domowych. To ja wymieniam korki, przykręcam śrubki i zawieszam obrazy. Kładę na szalę zyski i straty, no cóż, pewnych rzeczy robić nie umie i już niech się nie uczy. Za to wiele innych robi tak jak nikt na świecie. Najważniejsze jest to, że udało nam się spotkać i przez tyle lat żyć w takiej wysokiej temperaturze. To jest właśnie życiowy fart. Miłość.
Przyjechałem właśnie z Francji, gdzie byłem „na wygnaniu”, bo podpisałem list przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego. A nagle wszystko się zmieniło, upadł blok wschodni i mogłem wrócić do kraju. Adam Hanuszkiewicz zaproponował mi rolę Cyda w Teatrze Ateneum. I ja, „Cydem powrócony”, zagrałem w tym spektaklu i na dobre postanowiłem zostać w Warszawie. Krysię widywałem kilka razy towarzysko na Jazdowie u Basi Wrzesińskiej, ale tak naprawdę zobaczyliśmy się we Wrocławiu. Miałem wówczas skomplikowane i pokręcone życie uczuciowo-osobiste i nie szukałem nowej miłości. Byłem w burzliwym związku z Zuzią Łapicką, której nieźle dawałem w kość, ale nie sądziłem, że nasze małżeństwo się rozpadnie. Zuzia dawała do zrozumienia, że ma mnie dość i nawet ją rozumiałem - w trakcie naszego małżeństwa urodził mi się syn z Barbarą Sukową, moją filmową partnerką, więc żona uznała, że już nie ma czego ratować. Rzuciłem się w wir pracy.
Krysia mi się podobała, lubiłem spędzać z nią czas, więc zaproponowałem, żeby zajęła się produkcją „Listów miłosnych”, przepięknej sztuki A.R. Gurneya na dwoje aktorów, w której partnerowała mi Barbara Wrzesińska. Krysia zawodowo zajmowała się produkcją spektakli. Zgodziła się chętnie. Premiera była sukcesem, zjechaliśmy z nią całą Polskę i Europę, i Stany Zjednoczone. Ponieważ Krysia zdjęła mi z głowy wszystkie problemy, zrezygnowałem z agentów we Francji, Niemczech, Rosji i Włoszech, bo ona mówiła w większości tych języków, więc spokojnie mogła przejąć wszystkie moje kontrakty. Staliśmy się parą na życie. A może na odwrót? Może to życie spowodowało, że zaczęliśmy razem pracować. Czasem nie wiadomo, czy to, co nas spotyka, to szczęście czy nieszczęście. Bo kiedy spadłem z konia i stopa wisiała mi na ścięgnie Achillesa, okazało się, że Krysia jest tą osobą, która się o mnie troszczy.
Mieszkałem w Podkowie Leśnej, a ona opiekowała się mną, woziła na rehabilitację do Warszawy. Wcześniej widziałem jej inteligencję, czułem na każdym kroku jej dobroć, ale wtedy pomyślałem, że ją po prostu… kocham. Tak jak pisał Norwid: „Z rzeczy świata tego zostaną tylko dwie. Dwie tylko: poezja i dobroć… i więcej nic…”. I w Krysi zobaczyłem wspaniałą kobietę. Poprosiłem, żeby ze mną zamieszkała. Zajmowała wtedy wynajęte mieszkanie w Warszawie i planowała kupić apartament. Uznaliśmy, że lepiej te pieniądze przeznaczyć na rozbudowę domu w Podkowie. To pierwsza kobieta, której czasem się poddaję. Mamy podobne poczucie humoru, tak samo patrzymy na świat, to samo nas bawi i to samo wkurza. Mam tylko bardziej wybuchowy charakter niż Krysia. (śmiech)
Hoffman mówił o mnie, że najpierw posiekałbym kogoś na kawałki, a potem starannie zszywał. Kiedyś nie było dnia, dziś już tylko tygodnia, żebyśmy się ostro nie pokłócili. O co? O bzdury. (śmiech) Choć kilka razy spakowałem się nawet i poszedłem do… drugiego pokoju. Ale szybko się godzimy. Nie lubimy się na siebie długo gniewać. Bo bardzo lubimy być razem. Kiedyś dużo udzielaliśmy się towarzysko, dziś wolimy spędzić wieczór we dwoje. Nawet po premierze rzadko zostajemy na bankiecie. W domu czekają nasze dwa ukochane zwierzątka, suczka Pipi rasy york i kot Orfeusz, ogromny maincoon. Skrzy się kominek. Ten nasz dom w Podkowie ma serce. Mamy też dom na Podlasiu i to również w dużej mierze dzieło Krysi. Reżyserowałem „Apetyt na czereśnie” Agnieszki Osieckiej w teatrze w Grecji. Przesyłałem do Polski pieniądze, a Krysia budowała nasz dom w Drohiczynie, w mojej rodzinnej miejscowości. Kiedy tam jedziemy, to już gdy mijamy Bug w Tonkielach, czuję, że jestem u siebie.
Pamiętam, jak postanowiłem się oświadczyć. Chciałem zrobić wrażenie, spotęgować swoją atrakcyjność tak, by nie powiedziała „nie”. Przypiąłem więc do poły szlafroka kąpielowego wszystkie moje medale, czyli krzyże zasługi polskie, francuskie, niemieckie. 23 października 2003 roku wzięliśmy cichy ślub. Co roku obchodzimy rocznicę we Francji. Spotykamy się z przyjaciółmi w słynnej restauracji Le Grand Colbert przy Rue Vivienne 2 w II dzielnicy Paryża, niedaleko Luwru. To tam kończy się happy endem nasza ulubiona komedia romantyczna „Lepiej późno niż później” - to tam Diane Keaton obchodzi z Keanu Reevesem swoje urodziny, na których niespodziewanie zjawia się Jack Nicholson. A u nas Marina Vlady, Claude Lelouche, Lisette Malidor, Romek Polański, Basia Baranowska-Ferry, małżeństwo Feuillardów, do niedawna jeszcze Marie Laforet. Nasi paryscy przyjaciele. Kryśka, kobieta, którą spotkałem 30 lat temu, zmieniła wszystko. Czasem mówimy do siebie: „Jak ten czas szybko leci! Żeby tak jeszcze 20, a najlepiej 50 lat dłużej być tak razem! Razem przeżywać wszystko, patrzeć nawet na nieistotne rzeczy, a nawet na głupoty, jakie dzieją się wokół. Byle razem!”