Ageizm dotyka starych i młodych. Szczególnie kobiety. O tym, z czego biorą się stereotypy dotyczące wieku i jak je rozbrajać, mówi psycholog społeczna Katarzyna Popiołek.
Spis treści
PANI: Kiedy kilka miesięcy temu Katarzyna Dowbor została zwolniona po 10 latach prowadzenia programu „Nasz nowy dom”, wywołało to powszechne oburzenie. Nikt nie uwierzył, że chodzi o tzw. odświeżenie ramówki: już nie godzimy się na ewidentny, czysty ageizm?
PROF. KATARZYNA POPIOŁEK: Tak i myślę, że tak będzie się działo coraz częściej. Coraz mniej będą tolerowane przejawy tak ewidentnej dyskryminacji ze względu na wiek. Bo przedłuża się okres sprawności fizycznej i psychicznej w wieku emerytalnym. Ludzie dłużej żyją, dłużej są aktywni na różnych polach. Myślę, że przykład Joego Bidena trochę zmienił sposób postrzegania wieku.
A Henry Kissinger, który w wieku stu lat pojechał z misją do Chin?
No właśnie, Ameryka wciąż jest jakimś przykładem dla świata i mimo że miała zawsze fioła na punkcie juwenalizacji, to społeczeństwo wybiera 80-letniego prezydenta, a stulatek jest wysyłany w strategicznej misji. Stopniowo uwalniamy się więc od niesprawiedliwego stereotypu. Na negatywne nastawienie do osób starych już w 1969 roku zwrócił uwagę amerykański gerontolog Robert Butler. Wynika ono z uprzedzeń związanych z procesem starzenia się. Określił je właśnie mianem ageizmu. Świetnie ujęła to Urszula Kozioł w wierszu „Traktat o pewnym wieku I”: „W pewnym wieku bywają chwile, w których bezwzględnie czujesz się beznadziejny bezradny bezbronny beznamiętny bezbożny bezdomny bezbarwny bezsilny bezsenny bezpotomny bez ojca i matki bez jutra bezsensowny bezdenny bez ikry bez szansy bez wyjścia bezsoczny bezzębny bezręczny bezgłowy bezowocny bezpłciowy bezgłośny bezcielesny bezrozumny bezprzedmiotowy i bezgranicznie zbezczeszczony przez swą bezbrzeżną zbędność”.
Mocne słowa.
Ale bardzo prawdziwe. Wobec ludzi, którzy osiągnęli pewien wiek, stosuje się kontrolę społeczną, dyskryminuje się ich. Jeśli osoby starsze mają świadomość, że są tak postrzegane, czują się niepożądane, nieprzydatne, nikt już niczego się po nich nie spodziewa - uruchamia to samospełniającą się przepowiednię. Zaczynają internalizować ten stereotyp, dostosowywać się do niego. Wycofują się z aktywnego życia, mając nadzieję, że ich pokora zyska sympatię. W tej chwili już coraz częściej wiedzą, że to nie ma sensu, niczego nie daje. I zaczynają się sprzeciwiać.
W jaki sposób?
Nie dają się już marginalizować. Trochę tu narozrabiała psychologia. Przez lata obowiązywała teoria adaptacji do starości, sformułowana w latach 60. XX wieku przez Elaine Cumming i Williama E. Henry’ego. Głosiła, że osoby starsze mają się powoli wycofywać z różnych sfer życia, ustępować pola młodszym. Podkreślano wagę rezygnacji. To było skandaliczne podejście. Współcześnie postrzega się to zupełnie inaczej. Różne teorie, m.in. George’a L. Maddoxa, postulują jak największą aktywność do późnych lat. Bo gdy jesteśmy aktywni, przedłuża się nasza sprawność. Czyli aktywność jest nie tylko możliwością, ale wręcz koniecznością.
Osoba, która ma 60 lat, już jest nazywana seniorem, chociaż obecnie chyba mało który sześćdziesięciolatek tak siebie odbiera. I nie czuje się dobrze z tą łatką.
Bo zgodnie z koncepcją ciągłości człowiek jest stale tą samą osobowością. Oczywiście rozwija się, zmienia, ale nie ma jakiejś cezury, która powoduje, że nagle osoba w wieku lat 60 staje się kimś innym, na dodatek mniej interesującym i wartym uwagi. Seniorem nazywa się i aktywnego sześćdziesięciolatka i potrzebującego opieki dziewięćdziesięcioparolatka. To nic innego jak glajchszaltowanie, negatywne zrównywanie walcem jednej trzeciej ludzkości. Zwłaszcza że każdy starzeje się inaczej. Dlatego starość to zadanie na całe życie. Jeśli rozwijamy zainteresowania, relacje społeczne, włączamy się w najróżniejsze działania, to nasza starość będzie inna niż tego, kto tylko drepcze między fotelem, lodówką i telewizorem.
Czy poza wiekiem jest jakaś cezura, która powoduje, że zaczynamy patrzeć na inną osobę jak na starą?
W społecznym odbiorze ta cezura pojawia się, kiedy ktoś przechodzi na emeryturę, a w przypadku kobiet staje się babcią. Wcześniej byłeś indywidualnością, miałeś określony zawód, byłeś wyrazistym człowiekiem. A teraz jesteś po prostu emerytem. Byłam dumna z tego, że zostałam babcią. Ale kiedy zaczynałam opowiadać o mojej wnuczce, od wielu znajomych mężczyzn słyszałam: „Kaśka, przestań już z tą babcią, przecież wcale na babcię nie wyglądasz!”. Dawali mi znać: skoro określasz siebie jako babcię, a babcia kojarzy się ze starością, to przestajesz mieć wartość jako kobieta.
Według raportu Polskiego Instytutu Ekonomicznego na temat ageizmu w Polsce z 2022 roku kandydaci do pracy, którzy mają poniżej 30 lat otrzymują zaproszenie na rozmowę kwalifikacyjną średnio dwukrotnie częściej niż osoby po 50. roku życia. A w Warszawie nawet czterokrotnie.
Często pracodawca nie chce inwestować w kogoś, kto ma 40 lat. Zwłaszcza w kobietę. Bo na rynku pracy ageizm zaczyna dotykać kobiety 10 lat wcześniej niż mężczyzn. Pułapka „młodego, dynamicznego zespołu” wciąż ma się dobrze. Chociaż wiemy już, że najlepiej działają zespoły wielopokoleniowe, kiedy ludzie uczą się od siebie nawzajem. Powoli zaczyna się doceniać – co zapoczątkowały zachodnie firmy – doświadczenie, odporność na stres, umiejętność komunikacji ludzi w średnim wieku i wyżej. Zwłaszcza że społeczeństwa się starzeją, więc trzeba będzie zapełnić lukę na rynku pracy.
W zmianie podejścia do starszych osób nie pomagają powiedzonka typu: „starość to się Panu Bogu nie udała” czy „starym to już nic nie potrzeba”.
Ogromnie ważne dla człowieka jest poczucie społecznego znaczenia. Składają się na nie cztery czynniki. Pierwszy – znaczenie egzystencjalne. Czyli samo to, że istnieję, ma wartość. Drugi - poczucie uczestnictwa. Razem z innymi uczestniczę w akcji toczącej się na scenie życia. Trzeci to poczucie użyteczności. Mój wkład w rzeczywistość jest przyjmowany, akceptowany, przydatny. A czwarty czynnik to poczucie uznania. Kiedy wiem, że nie tylko się przydaję, ale mogę też budzić uznanie. To uznanie jest bardzo ważne i powinniśmy je wzmacniać. A robimy coś wręcz przeciwnego. Lęk przed starością powoduje, że nie chcemy o niej myśleć. Spychamy ze świadomości społecznej i własnej. W konsekwencji ludzie, mówiąc o starych osobach, zawsze mówią „oni”. Nikt się nie czuje „my”.
Jeśli chcę ustąpić w autobusie miejsca osobie po siedemdziesiątce, może to zostać odebrane jako zachowanie dyskryminujące ze względu na wiek?
Może się zdarzyć, że ktoś fuknie: „Jeszcze nie jestem taka stara/ stary”. Ale jeśli ta osoba nie wstydzi się swojego wieku i związanej z nim negatywnej etykiety, z przyjemnością usiądzie. Bo na pewno stanie męczy ją bardziej niż osobę o 30 lat młodszą.
Ageizm wobec starszych osób odzwierciedla się w języku. Świetnie jest to pokazane w spocie społecznym „Pora umierać” z Danutą Szaflarską. Lekarka zwraca się do starszej pani: „niech się rozbierze i położy”. „Dziadurzenie”, czyli mówienie do osób starszych bezosobowo albo per „dziadku” czy „babciu”, jest odbieraniem człowiekowi podmiotowości. Jeszcze niedawno było nagminne. Pamiętam, jak przeżyłam szok, gdy z moim niezwykle sprawnym intelektualnie i fizycznie ojcem, przystojnym starszym mężczyzną, pojechałam do szpitala. Pielęgniarka spojrzała na jego datę urodzenia i powiedziała: „To chodźmy, dziadku”. Dziadku?! Zerwałam się, ale ojciec mrugnął do mnie i kiwnął, żebym dała spokój.
Słynny skrzypek Yehudi Menuhin stawał na głowie jeszcze po osiemdziesiątce. A królowa belgijska Elżbieta po raz pierwszy stanęła na głowie, gdy skończyła 80 lat.
Bo ludzie cały czas mogą się uczyć, rozwijać w najróżniejszych sferach. W każdym wieku. Ilu jest pisarzy, którzy pierwszą książkę napisali w wieku 50 czy 60 lat? Do pewnych rzeczy trzeba dojrzeć. Kilka lat temu przedsiębiorczyni Gina Pell ukuła termin „perennial mindset”. Brakowało jej określenia na osoby podobne do niej – które niezależnie od daty urodzenia stawiają na ciągły rozwój, odkrywanie siebie, swoich pasji, nowych umiejętności. Bo ciekawość świata i otwartość na to, co nowe, wcale nie musi wiązać się z wiekiem. To kolejny stereotyp. Musimy nauczyć się nie szufladkować ludzi. Perennialsi nie chcą być definiowani przez wiek. Bo sami nie tkwią wyłącznie w kontekście swojego pokolenia. A te wszystkie hasła z 50+ – co one mają nam mówić? Że ludzie 50+ są już beznadziejni, trzeba ich ratować, pomagać im?
Kobiety są bardziej dotknięte dyskryminacją ze względu na wiek?
Oczywiście, bo od kobiety oczekuje się, że przez całe życie będzie śliczna, młoda, pełna uroku i młodzieńczego wdzięku. To jej święty obowiązek. Ma być laleczką Barbie i koniec.
Barbie się teraz buntuje.
No właśnie i myślę, że pojawią się teraz staruszki Barbie. Ale w stylu Charlotte Rampling. Powiedziała kiedyś, że gdy dawniej szła przez miasto, przyciągała spojrzenia. W tej chwili jest niewidzialna. Nadal jest piękna, tylko nie odmładza się na siłę. Ma piękną twarz starej kobiety. Ale jeśli kobieta ma zmarszczki, a wciąż ubiera się na różowo, nie jest to już dobrze widziane. Bo z jakiegoś powodu nie wypada.
Ludziom w tzw. pewnym wieku nie tylko „nie wypada” ekstrawagancko się ubierać, ale też głośno się śmiać czy nawiązywać intymnych relacji?
„Nie ma co już pchać się na afisz”, prawda? To wszystko elementy tego negatywnego stereotypu starości. Czyli ubieraj się tak, żebyś była niezauważalna. Nie okazuj publicznie czułości, bo to jest niesmaczne. Nie wydawaj pieniędzy, bo nie masz już potrzeb, lepiej daj dzieciom. I na pewno nie ucz się niczego nowego, bo i tak już się nie nauczysz.
A osoba, która nie poddaje się takim stereotypom, może usłyszeć: „Z tyłu liceum, z przodu muzeum”.
Na przykład. Zupełnie nie przejmowała się tym królowa Elżbieta II: do końca aktywna, ubierała się na żółto, różowo i fioletowo, nosiła kolorowe kapelusze ozdobione kwiatami, kilka dni przed śmiercią mianowała nową premier. To wspaniały przykład dla kobiet: nigdy nie przyjęła do wiadomości starości i nikt nie śmiał jej tej starości wytykać.
Królowej ageizm nie dotykał.
Naszym zadaniem jest odrzucanie stereotypów. Nie należy oczekiwać od kobiet, że do końca życia będą wyglądać jak nastolatki. A jednocześnie nie możemy ciągle udawać, że nimi jesteśmy. To, że tak wiele z nas próbuje za wszelką cenę, czasem rozpaczliwie, zachować młodość, wynika często z lęku przed etykietą staruszki, odrzuceniem, lekceważeniem. Gdyby nie było takiej presji, kultu młodości, o wiele łatwiej byłoby nam zaakceptować starzenie się, traktować je jako naturalny etap i element życia.
Kiedy kilka lat temu Andie MacDowell pojawiła się na czerwonym dywanie w Cannes z siwymi włosami, pisano, że nie dba o siebie. Teraz, gdy dołączyły do niej Jodie Foster, Helen Mirren czy Gwyneth Paltrow, siwe włosy u kobiety przestają być oznaką dziwactwa.
Te kobiety pokazują innym, że można nie ukrywać swojego wieku i wciąż być atrakcyjną. Mam koleżanki, którym jest bardzo ładnie z siwizną i nie farbują włosów. Mówią: „A kiedy ja będę siwa, jak nie teraz? Mam 60 czy 70 lat i chcę ten okres przeżywać zgodnie z tym, jaki jest. A nie udawać, że cały czas mam 40”.
Jeśli same przestaniemy wstydzić się wieku, ageizm będzie miał mniejszą siłę rażenia?
To bardzo ważne, by nie dać sobie wmówić, że po 45. roku życie już nie istnieje. Że wszystko, co dobre, już było. Właściwie można już kłaść się do grobu. Każdy etap ma swoje uroki. I starość, która czeka każdego z nas, naprawdę wcale nie musi być wiekiem klęski.
Mężczyznom jest chyba łatwiej? W odróżnieniu od kobiet siwe włosy ich „uszlachetniają”, wiek „dodaje powagi i kompetencji”?
Pozornie. Najczęściej przez całe życie koncentrują się tylko na pracy, nie rozwijają zainteresowań, nie przygotowują sobie innej bazy. I gdy wypadają z tego środowiska pracy - tracą kolegów, swoje miejsce, pozycję - nie potrafią się odnaleźć. Wykładam na wielu uniwersytetach trzeciego wieku. Na 300 studentów jest 285 kobiet i 15 mężczyzn.
Wiele mówiąca dysproporcja.
Bo oni uważają, że wykłady ze sztuki, uczenie się języków, robienie przedstawień, dyskusje na temat literatury to coś bezwartościowego. Boją się śmieszności, tego, co inni o nich pomyślą. A przecież w każdym wieku można się twórczo spotykać, działać, rozwijać w nowych kierunkach. Nie chodzi o to, żeby w klubie seniora wypić herbatkę, zjeść ciasteczko i ponarzekać na to, co kogo boli. Życie starszych osób nie może toczyć się w getcie. Chodzi o naturalne współbycie z innymi pokoleniami, inaczej człowiek powoli społecznie umiera. Z jednej strony mamy juwenalizację kultury, która mówi, że trzeba być młodym, tak wyglądać i tak się zachowywać.
Z drugiej ageizm dotyka przecież również młodych ludzi.
To zjawisko nazywamy adultyzmem. Mówimy często: „Młodzi są nieodpowiedzialni, leniwi, egoistyczni. Po co się mądrzą?”. A to przecież upupianie.
Boleśnie przekonała się o tym aktywistka klimatyczna Greta Thunberg.
„No bo co sobie wyobraża, gówniara? Starszych będzie pouczać?”. Niestety tak to często wygląda. Takie podejście ma swoje źródło już w tym, jak myślimy o dzieciach. Odmawiamy im praw człowieka. Panuje przekonanie, że dzieci są własnością rodziców, którzy mogą z nimi robić wszystko.
Czy możemy przestać patrzeć na siebie przez pryzmat wieku? Widzieć w drugim po prostu człowieka, by to, czy ma lat 15, czy 75, stało się absolutnie drugorzędne?
Niestety w naszym społeczeństwie za mało wpaja się szacunku do każdego człowieka. Jedynie wobec swoich, różnie rozumianych. Szacunek polega na tym, że przyjmujemy osobę taką, jaka jest, i uważamy, że jest godna uwagi. Ignorowanie oznacza brak szacunku. A przecież, jak mówił Kant: „każdy człowiek jest celem, nigdy środkiem”. Mój przyjaciel, kilkanaście lat młodszy ode mnie architekt Tomasz Konior, powiedział kiedyś: „Boże drogi, wiek? Wiek jest tak ważny jak numer buta”.
Katarzyna Popiołek - psycholog społeczny. Profesor Uniwersytety SWPS. Prowadzi badania nad percepcją czasu i jej konsekwencjami. Wiele uwagi poświęca zachowaniom człowieka w sytuacjach kryzysowych.